piątek, 17 maja 2013

Rozdział 8

Po tym incydencie zdenerwowany poszedłem od razu do gabinetu dyrektora Narrow'a szybko chowając broń. Kiedy go obudziłem, zaspany pośpieszył za mną do piwnicy. Narrow po wysłuchaniu moich oskarżeń zawołał ochronę i tym sposobem cała szkoła stanęła na nogi. Wszyscy z lękiem podchodzili do sali, gdzie przebywały zwłoki nieśmiertelnej dziewczyny, lecz gdy ochrona zauważyła to całe zbiorowisko nakazała automatycznie wrócić wszystkim do sal, dopóki sprawa się nie wyjaśni. Zauważyłem także Agnes, jednak jej twarz nie wyrażała lęku, lecz wręcz... obojętność. Spojrzałem podejrzliwie na nią, czy może ona ma coś z tym wspólnego, ale te refleksje przerwał mi dyrektor. Zaprosił mnie do gabinetu, abym złożył zeznania i czy ktoś jeszcze był świadkiem tego zdarzenia. Wyznałem, że była mała Violett. Głupio postąpiłem wplątując ją w tę sprawę, ale cóż miałem zrobić? Przerażona spojrzała na dyrektora, ale ten zalał ją swoją serdecznością, i z jej twarzy wynikało, iż się już nie bała. Opuściłem dobrowolnie salkę i wyszedłem na dwór. Zauważyłem, że z całego tego zamieszania straż zniknęła, a za murem zauważyłem grupkę gości, których nie do końca kojarzyłem, lecz wypatrzyłem Agnes. Ta zerknęła na mnie i jednoznacznym gestem poprosiła, abym podszedł. Zapomniałem o jej wcześniejszym zachowaniu i poszedłem potulnie jak baranek. Przywitałem się z grupką nieznajomych. Agnes cicho mi wyjaśniła, że w końcu pójdziemy poza mury szkoły. Przytaknąłem i moja kompanka dała znak, że mogą już iść. Jednak w głębi duszy czułem, że to będzie błąd mojego życia.

                                                                         ***

Przemieszczaliśmy się bardzo szybko. Mimo mojego doskonałego wysportowania, ledwo mogłem za nimi nadążyć. Droga była bardzo długa, i chociaż się nie zmęczyłem, to modliłem się, aby było blisko. Na szczęście moje modły przyniosły rezultat. Kilkaset metrów później dostrzegłem park. Było to bardzo obskurne miejsce, wszędzie walały się gazety i inne śmieci. Nagle wokół zrobiło się niezauważalnie cicho. Za cicho. Zdenerwowany spojrzałem się za Agnes, że by się spytać co się do cholery to dzieje, jednak rozpłynęła się. Zostali tylko jej koledzy. I dopiero teraz zobaczyłem ich prawdziwą naturę. Oczy im błyskały, zęby były maksymalnie wysunięte, patrzyli dzikim wzrokiem, jak zabić namierzoną zwierzynę. Mnie. Teraz rozumiem. Zasadzka. Pułapka. Wszystko jedno wielkie kłamstwo. Zareagowałem szybko. Dobyłem broni z kabury, trafił mi się pistolet maszynowy z trzema pociskami w jednym strzale. Postanowiłem nie zmieniać, nie miałem czasu. Szybko załadowałem magazynek i strzeliłem w najbliższego wampira. Prosto w głowę, trzy pociski zrobiły mu dziurę na wylot. Chciałem się za czymś schować, lecz było tak ciemnio, że ledwo co widziałem. Jednak ta chwila nieuwagi działała na moją niekorzyść. Ktoś chwycił mnie od tyłu w niedźwiedzim uścisku, jednak dałem mu z bańki. Zachwiany puścił mnie, a ja strzeliłem mu w serce. Nieskutecznie. Miał kamizelkę kuloodporną. Jednak i ja byłem na to przygotowany. Wyjąłem błyskawicznie bardzo skuteczny składany karabin maszynowy, cały czas pozostając w ruchu. Wiedziałem, że z tą bronią będę czuł się bezpieczniej. Na szczęście mogłem szybko manewrować poręcznymi magazynkami. Załadowałem specjalną amunicję przeznaczoną na tego typu wrogów. Obróciłem się na pięcie i zacząłem ich ostrzeliwać. Broń miała niezły odrzut, więc musiałem zmobilizować wszystkie siły, żeby mierzyć dokładnie w ich serca. Ammo się przydało, zaskoczeni krwiopijcy niespodziewający się mojego tak dobrego przygotowania, padali jak muchy. Kilkadziesiąt sekund później skończyło mi się amunicja, ale z całej chmary wampirów, pozostała tylko garstka niedobitków. Westchnąłem z ulgą. Zmęczony trzymaniem broni, rzuciłem ją w trawę. Wyjąłem nóż i uznałem, że trzeba skrócić ich męczarnie. Kiedy chciałem się do tego zabrać usłyszałem dziwaczny śmiech. Przeszły mnie ciarki, bo wiedziałem, że stanie się coś niedobrego. Obróciłem się powoli chcąc dobyć maszynówki, lecz z przerażeniem stwierdziłem, że jej nie mam. Została tam gdzie ją zostawiłem. Tam gdzie obecnie stał wampir.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział 7

Starszy mężczyzna stał w cieniu drzew. Była północ. Człowiek w pewnym momencie usiadł i zaczął wykładać na ziemię swoją broń.  Nagle rzekł w stronę drzew:
-Dawno was tu nie było, przyjaciele... Czy Dereck czuje się dobrze?- uśmiechnął się ironicznie.
-Przyjacielu, nigdy nie czuł się lepiej!- obok mężczyzny zmaterializowała się kobieta. Rzuciła się w stronę szyi staruszka, jednak zamiast na ciepłą posokę, natrafiła twarzą na nóż. Rozległ się zgrzyt jakby ktoś darł kartkę papieru. W tym samym momencie ciemne pukle wampirzycy przestały być jej częścią... Mężczyzna powiedział cicho:
-Nie można tego powiedzieć o tobie, skarbie...-zaśmiał się, prawie niedosłyszalnie.
Poszedł w stronę małej chaty. Przez okno wyglądała twarz chłopczyka, który mógł mieć najwyżej dziesięć lat. Uśmiechał się. W kilka sekund później uśmiech spełzł mu z twarzy... Usiadł na krześle i się rozpłakał. Usłyszał krzyki ojca i chory śmiech napastnika. Po chwili wszedł pod łóżko i wyjął nóż oraz zapasowy pistolet ojca. Wyszedł przed dom i poszedł walczyć z mordercą jego taty...

Obudziłem się cały zlany potem. Dyszałem z przerażenia. Kiedy ostatnio śniła mi się scena śmierci mego ojca? Wspomnienia paliły mi mózg. Spojrzałem od niechcenia na zegarek, i jęknąłem ze złością. Była trzecia w nocy! Opadłem bezsilnie na łóżko i czekałem na sen. Po dłuższej chwili leżenia, stwierdziłem, że już dziś nie zasnę. Że też akurat dziś musiała mi się przyśnić jego śmierć! Dzisiaj odbywały się egzaminy semestralne. Nawet nie wiem, kiedy to wszystko zleciało. Nie licząc tego dziwnego dnia, w którym umówiłem się z Agnes i bójki z Veruccim, nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Nagle usłyszałem kroki. Bezszelestnie doszedłem do drzwi i je uchyliłem. Sand szedł z jakąś dziewczynką, wyglądającą na piętnaście lat. Przerażenie malowało się na jej ślicznej twarzy. Młoda zauważyła mnie i szepnęła:
-Pomocy...-łzy zakręciły jej się w kącikach oczu.
-Dobrze-odszepnąłem.
Kiedy minęli moje drzwi, wyszedłem i ruszyłem za nimi. Mężczyzna rzekł do niej:
-To twój wielki dzień, maleńka. Staniesz się jednym z nich!
-Moja siostra tu chodzi i kiedy się o tym dowie, zostanie pan zabity!
-Nie dowie się. Ona jest w trakcie ostatniego roku, tak?-Mała przytaknęła-Widzisz... Oni nie mają lekcji z wampirami w szkole, tylko w terenie. A ty posłużysz za worek treningowy dla pierwszego roku. Dyrektor nagradza tych, którzy przyprowadzają dużo wampirów. Tyle, że ja już dawno nie przyprowadzam ich z terenu. Podzielisz losy sióstr i braci dzieciaków z najstarszego rocznika. Zamienię cię w krwiopijczynię. I cóż, na pewno zginiesz w pierwszym starciu.-powiedział jadowitym tonem.
Przystanąłem zszokowany. Nie, to na pewno był sen! Trener nie mógł porywać rodzeństwa uczniów z ostatniego rocznika, by zamienić ich w wampiry! Biedne dzieci. Słyszałem, że wielu dorosłych nie przeżywa przemiany, a co dopiero ta mała! Zorientowałem się, że skręcili w korytarz prowadzący do piwnicy. Żaden z uczniów tam nie chodził, wszyscy się bali tego miejsca. Śmierdziało tu zgniłymi zwłokami. Do lęku przed wyglądem pomieszczenia dochodził ten smród. Zatkałem nos i ruszyłem dalej. Wyszedłem za róg i aż serce mi stanęło z przerażenia. Wampirzyca, cała we krwi, podeszła do dziewczynki, uśmiechając się obleśnie. Mała próbowała wyrwać się z silnych ramion nauczyciela, bez skutku. Sand szepnął do pijawki:
-Jeżeli zginie, jej krew należy do ciebie.
-A zginie na pewno.- drapieżny alt wydobył się z ust potwora. Była przerażająca.
Dziewczynka wrzasnęła:
-Pomocy! Ratunku!- usta zaryła jej śnieżnobiała ręka wampirzycy. W tym samym momencie wyjąłem nóż i pognałem w ich stronę. Wampirzyca spojrzała na mnie zdezorientowana:
-Co do...- nie dokończyła, bo wbiłem jej nóż w miejsce, gdzie powinno być serce. Uśmiechnęła się drwiąco. Jednak uśmiech zamarł jej na ustach, kiedy wyjąłem z klatki piersiowej nóż i odciąłem jej głowę. Sand wrzasnął:
-Co ty narobiłeś, głupcze! To był sposób na premię!-wyjął pistolet z kabury. Jednak nie zdążył strzelić, bo uderzyłem go w twarz z całej siły. Nieprzytomny, upadł na ziemię. Spytałem się dziewczynki:
-Czy wszystko w porządku?
-Tak-odrzekła cicho
-Jak się nazywasz? Jestem Victor.
-Violett, dziękuję za wszystko.-uśmiechnęła się blado.
-To był mój obowiązek. Chodź, zaprowadzę cię do siostry.
Ruszyliśmy. Violett była bardzo roztrzęsiona, oglądała się za siebie z lękiem. Uspokajałem ją:
-Spokojnie, jeszcze długo tam poleży. Spokojnie..
Zaprowadziłem ją do pokoju siostry, która spojrzała na mnie jak na wariata, i zamknęła drzwi, zaraz po wejściu małej do środka.
-To tak się teraz dziękuje za uratowanie życia rodzonej siostrze?!-szepnąłem  rozzłoszczony i poszedłem do pokoju. "Te dziewczyny!" dodałem zirytowany w myślach.

wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział 6

Pół dnia nie mogłem wytrzymać na zajęciach. Lekcje z panią Narrow były tak łatwe, że od razu po obiedzie poszedłem do siebie. Rzuciłem się na łóżko i zastanowiłem się nad sensem tej sytuacji. Przecież mogę polować sam! - pomyślałem. Chociaż może nie dam rady bez wsparcia, ale po co mi teorie! Wiem wystarczająco dużo jak spowolnić i jak zabić wampira. Ale w sumie co mi to szkodzi? Jeszcze kilka miesięcy i spadam. A co do Agnes.. Widziałem jak wpatrywała się we mnie na lekcji. Może uciekniemy razem? To w sumie byłoby możliwe, ale jeszcze nie teraz. Sprawdziłem plan zajęć. Jutro mam z Sandsem. Może Agnes też tam będzie? Byłoby ciekawie.
Z zamyślenia wyrwało mnie cichutkie pukanie do drzwi.
- Hej, mogę wejść? Tu Agnes. - Heh, o wilku mowa - szepnąłem do siebie.
- Jasne, wejdź - rzekłem.
Kiedy jej drobna postać przeszła przez drzwi po chwilowym zastanowieniu stwierdziłem, że ona nie jest piękna. Jest olśniewająca. Jej czarne loki spadały na smukłe ramiona, a zielone oczy wręcz błyszczały w ciemnościach. - Wow- szepnąłem.
- Ehm, mówiłeś coś? - spytała.
- Eee, nie, nic takiego - powiedziałem zawstydzony - Skąd w ogóle wiedziałaś, że mieszkam w tym pokoju?
- Widziałam jak do niego wchodzisz. - odparła.
- Usiądź- zaproponowałem wskazując krzesło. Sam szybko przemieściłem się na skraj łóżka.
- Dzięki. Wiesz no, chciałam cię spytać... Czy nie poszedłbyś ze mną po egzaminach za bramę?
- Eee, a ona nie jest przypadkiem chroniona? - wymigałem się. Nie byłem pewien czy jestem gotów być z nią sam na sam.
- W noc po egzaminach strażnicy mają wolne. Moglibyśmy się przejść na małą schadzkę.
- Jasne, czemu nie. - odparłem. Ale miałem jedną wątpliwość... Kiedy chciała już wyjść zapytałem się:
-A będzie jeszcze ktoś?
- Kilka osób chciało iść. Ale wątpię, żeby mieli czas.
- Hmm. A gdzie tak dokładnie pójdziemy?
- Pójdziemy do parku, może coś jeszcze wymyślimy.
- Ok. To do jutra. - W końcu i tak przystałbym na tę propozycję.
- No to jesteśmy umówieni. Jutro mamy razem lekcję - rzuciła i wyszła.
Jeszcze chwilę patrzyłem na drzwi, którymi wyszła. Zastanawiałem się, czy aby nie dokonałem czegoś, czego będę żałował. Jest w niej coś mrocznego. Jednak w moim przypadku nie wypadało odmówić.
                               *                           *                           *
   Następnego ranka postanowiłem przejść się po dziedzińcu. Było gorąco, choć to był dopiero ranek. Usiadłem na schodach i zacząłem rozmyślać o Agnes. Dziwne było, że to ona zaprosiła mnie, a nie ja ją. Może powinienem z nią porozmawiać? Z zatłoczonych myśli wyrwało mnie stanowcze chrząknięcie. Już miałem się odwrócić gdy jakaś twarda pięść przejechała mi po policzku. Natychmiast odparowałem cios i trafiłem tego kogoś w brzuch. Rozpoznałem, że to był chłopak. Kiedy chciałem mu się dokładnie przyjrzeć rozpoznałem go. To był Verucci.
- Hej stary, co ty kurde robisz?!- krzyknąłem z furią.
- Odwal się od Agnes!- warknął.
- To, że mnie lubi, nie znaczy, że masz mnie walić!
- Ona jest moja!!! I tylko moja! Zobaczysz, że jeszcze się z nią...- i jego tłuste cielsko runęło na podłogę. Podczas tej kłótni nie zauważyłem coraz większej grupki gapiów, która zebrała się wokół nas.
-...policzę- dodała Agnes. W ręku trzymała kij od bejsbola, z aluminium.
- Dzięki- odparłem a ona pomogła mi wstać.
- Spoko Viktor.Temu baranowi trzeba było pokazać, gdzie jest jego miejsce.


sobota, 23 czerwca 2012

Rozdział 5

Cześć. Chciałabym was poprosić, żebyście pisali, co sądzicie o naszych marnych wypocinach. ;)

Mnie i Bree Wolf bardzo to motywuje.


________________________________
Wszystko idzie wspaniale. Mam go "na widelcu". Dzień mojej przemiany się zbliża. Jestem taka szczęśliwa! Obiecali, że stanę się jedną z nich, kiedy tylko oddam im w ręce najlepszego łowcę w Europie. Tak,  wystarczy zaciągnąć go do parku, będzie po nim i spokojnie posiądę nieśmiertelność, a co za tym idzie atrakcyjność i wiele talentów. Dziwnie się czuję, wiedząc, że nawet teraz wiedzą, co myślę. Legilimencja to świetna sprawa. Zastanawiałam się, na czym polega i skąd wampiry ją znają. Dereck wytłumaczył mi, że jest to zdolność wydobywania uczuć i wspomnień z drugiej osoby. Aby ochronić się przed „wtargnięciem” do umysłu trzeba nauczyć się oklumencji. Ktoś kto bardzo dobrze opanuje legilimencję może na przykład: wykryć czy ktoś mówi prawdę, czy kłamie. Jest to bardzo rzadka umiejętność, dostają ją tylko wybrani. Dereck jest jedynym z tego tysiąclecia, który to posiada, więc jest przywódcą. Powiedział też, skąd ją znają. Podobno jego prapraprastwórca* spotkał kiedyś najpotężniejszego czarnoksiężnika we Wszechświecie, który go tego nauczył. Nazywał się chyba Lord Włodzimierz, jakoś tak. Dereck mówił, że podobno był brzydki jak niewiadomo co. Nie wnikam. Huh, zaczyna się pierwsza lekcja, nie mogę się spóźnić!
***
No tak, po łucznictwie, teraz z o wiele milszą nauczycielką, trenerka Carolyn Narrow ( tak, to żona dyrektora! ) będzie tłumaczyć, jak używać pistoletów. Zastanawiam się, czy on to wszystko wie? Raczej tak. Inaczej rasa Nieśmiertelnych nie nazywałaby go najlepszym łowcą w Europie. Szłam do klasy, gdy nagle ktoś mnie zatrzymał i szepnął uwodzicielskim tonem:
-Śliczna, masz coś do roboty jutro wieczorem?
O nie! Ten dupek, Verucci, znowu się przykleił! Mam go dosyć. Całymi dniami łazi za mną jak cień i powtarza:" Mała, masz wolną chwile? Bo ja mam za duże łóżko. Zapraszam dziś wieczorem". Doprowadza mnie to do szału. Odpowiedziałam mu jadowitym tonem:
-Tak. Wbijanie w twoją podobiznę sztyletów.
-Ojoj, ktoś tu jest niegrzeczny! Lubię to. Mo...
-Nie, nie i jeszcze raz: NIE! Nie pójdę z tobą do łóżka, nawet gdybyś był Bradem Pittem i miałbyś na koncie miliard dolarów!-Przerwałam mu ze złością.
Odbiegłam. 
***
Trenerka tłumaczyła coś zawzięcie, a ja wpatrywałam się w Victora. Słuchał jak zaczarowany. Próbowałam go rozgryźć, dowiedzieć się o jego słabym punkcie... Jeden błąd i żegnaj nieśmiertelności... Chyba trzeba go poderwać, by zmiękł. Nie wiem. Moje flirtowanie ogranicza się do zabawy lalkami w dzieciństwie. Nagle jakby wybudził się z transu i spojrzał na mnie. W ostatniej chwili się odwróciłam. Carolyn nadal ględziła. Ja to już wszystko wiem. Przecież w tej szkole są łowcy z nawet minimalnym doświadczeniem, a wiedza o używaniu broni palnej właśnie się do tego zalicza! Nagle zadźwięczał dzwonek, i odetchnęłam z ulgą. Teraz tylko lekcja z Jacobem Sandem i nareszcie dostaniemy coś do jedzenia. Wyszłam z białej sali i ruszyłam w stronę pokoju. Nagle Lionel Verucci ( mam go dość! ) zagrodził mi drogę. Spojrzałam na niego z politowaniem, czekając na tekst podobny do tego z przed południa. Nic nie nastapiło. Zapytałam sarkastycznie:
-Co, czemu nic nie mówisz? Za dużo dziewczyn, za mało tekstów?!-złożyłam ręce na piersiach.
-Ślicznotko, czemu nic do mnie nie czujesz?! Przecież wszystkie na mnie lecą-rzekł z miną niedowartościowanego nastolatka-Jestem przecież najprzystojniejszy!-wrzasnął
Kilku uczniów przystanęło, by obejrzeć tę scenkę.
-Niestety muszę cię zmartwić, lecz nie jest to prawdą- pomyślałam o Victorze. Za jego rozczochranymi brąz włosami, szarymi oczami i wysportowanym ciałem niejedna szalała.-Wielu już dawno cię prześcignęło.-Znowu myśłę o Viktorze. Zaczynam się siebie bać...
-Ale...
-Żegnam- znowu mu przerwałam
Wyszłam z tłumu gapiów.Chwilę później dzwonek zadzwonił.
***
Prysznic łagodził nerwy. Stałam  i zastanawiałam się, jak uwieść przystojnego chłopaka, który raczej za mną nie przepada. Wyszłam z pod prysznica i już w piżamie położyłam się do łóźka.
"Musisz udawać słodką i naiwną, poleci na to" znajomy głos.. Dereck!
" Na pewno nie, kochany wampirku' pomyśłałam
"Hmmm, w takim razie.. od razu zaciągnij go do łóżka!"
"Odpada" myślałam z politowaniem
"To będzie trudniejsze, niż myśłałem..." zrezygnowany głos wampira dźwięczał mi w uszach.




*Wampiry przez ukąszenie tworzą następce (to na pewno każdy wie). Działa to tak; jest wamp, tworzy następnego, który nazywa go swoim stwórcą. Drugi tworzy następną pijawkę i ta nazywa pierwszego wampira prastwórcą. Pijawka tworzy następnego wampira, ten nazywa pierwszego  praprastwórcą, itd. ;]

Rozdział 4

-Skoncentrować się!- krzyknął trener Jacob Sand, wymachując nożem. Ręka mi już zdrętwiała, a zostało jeszcze rozpaczliwe pół godziny lekcjii.
-Ręka mnie boli trenerze- odparł ktoś z tyłów sali.
-Nie gadać! Te ćwiczenia stanowią obronę życia!- ryknął.
Byliśmy w małej, zielonkawej sali. Trener Sand był bardzo wymagający. Na szczęście już za niecałe kilka minut będzie przerwa i będę mógł w końcu odetchnąć. Trzymali nas w szkole do popołudniowej przerwy, może żebyśmy się zbytnio nie oddalali. Chociaż nie minął jeszcze dzień, czuje się jak niewolnik chodzący na lekcje. Ojciec też mnie tak trenował, jednak mogłem sobie często popijać wodę, a tu na takie luksusy nie mogłem liczyć. Inwestują jedynie w zaopatrzenie, oraz w obiadokolację.
-No cóż moi drodzy, wygląda na to, że w końcu zasługujecie na przerwę. Rozejść się!-powiedział trener.
Za pół godziny będę miał następną lekcję z Lindą Claw, która zajmuje się łucznictwem. W sumie nie jestem z tego dobry, lecz myślę, że trafianie w tarczę czy obiekt celu, jest banalne. Słyszałem, że Linda jest kobietą młodą, lecz niekoniecznie miłą. Widziałem ją tylko raz, kiedy rano wchodziła do większej, niebieskiej sali.
Ma długie blond włosy, lodowato błękitne oczy, którymi patrzy zawsze z pogardą. No i uroczy uśmiech. Może i się uśmiecha, lecz to byłoby kłamstwo, jeśli powiedziałbym, że z radości.
   Pomyślałem, że wpadnę do swojego pokoju. Choć czułem się trochę dziwnie, przebywając tam, cieszyłem się w duchu, że nie marznę na dworze. Musiałem się odświeżyć, więc wziąłem szybki prysznic, lecz znowu ciekła zimna woda. Myślałem, że w akademii przynajmniej będzie jakiś porządny prysznic, lecz tu są tylko stare rupiecie. Szkoda, że każda lekcja trwa aż po 3 godziny.
-Uwaga uczniowie, uwaga. Każdy kto uczestniczy w zajęciach łucznictwa, proszony jest na lekcję. Miłego dnia-rozległ się głos dyrektora. SUPER. Następne męczarnie.
   Wyszedłem z pokoju i ruszyłem powolnym krokiem w stronę sali do nauki łucznictwa. Już zacisnąłem dłoń na klamce, gdy ktoś wrzasnął:
-TO TY?!
WTF? Ja jestem nowy, nikt mnie tu nie zna... Ta brunetka! To na pewno ona! Odwróciłem się. I rzeczywiście, szła lekko przez korytarz, a jej długie czarne loki powiewały za nią jak peleryna.
-Ty jesteś tym z lasu? Wow, zacząłeś tu chodzić?-nie kryła zdziwienia.
-Taa, ja też się cieszę, że cię widzę. Spieszę się na łucznictwo, więc zostaw mnie w spokoju, ok?
-Idziesz na łucznictwo? Ja także- uśmiechnęła się.
Dziwne- pomyślałem- ona raczej wygląda na nauczycielkę, nie na uczennicę.
-No to idziemy?- spytałem zamyślony.
-Ok.
                                     
                      *                                      *                                      *
   To nie było takie trudne, jak sobie wyobrażałem. A co do Lindy, to moje domysły okazały się być prawdziwe. Była  wredna i wyniosła. Choć była nazywana Mistrzynią Łucznictwa. Umiała strzelić w lółko o średnicy 3 mm, z odległości 10 m. 
   Po zaprezentowaniu swojej umiejętności, powiedziała z pogardą:
-Jak ktoś tak nauczy się strzelać, to stanę się milsza- uśmiechnęła się z irytacją- wątpie jednak, żeby ktoś przewyższył moje umiejętności.
Zaczęliśmy strzelać. To jest tak łatwe, że mógłbym strzelać z zamkniętymi oczami. Spróbowałem, i co się okazało? Sam środek.Zadanie wykonałem, miało być dziesięć celnie oddanych strzałów , i było. Postanowiłem zobaczyć, jak idzie innym. Jakiś chudy, piegowaty chłopak miał problemy z napięciem cięciwy. Smukła szatynka stojąca obok niego też strzelała z zamkniętymi oczami. Nieopodal zobaczyłem JĄ. Włosy miała upięte w wysoki kucyk, co częściowo odsłoniło jej szyję. Nałożyła strzałę  na cięciwę i bez trudu strzeliła. Grot przeszył wręcz powietrze i trafił w sam środek tarczy. Dopiero teraz zauważyłem, że stała w dalszej odległości, dalszej niż 15 metrów. Strzeliła w kółko o średnicy 3 mm. Już chyba wiem, jaka będzie za to nagroda...

czwartek, 21 czerwca 2012

Rozdział 3

No wchodź. Musisz. Przede wszystkim robisz to dla ojca.

Ciemne drzwi otworzyły się bezszelestnie. Głupio byłoby teraz zawrócić. Nic nie wiem. Mam mętlik w głowie... Ale myśl o ojcu dała mi siłę, by wejść. Poczułem falę chłodu. No dobra, m u s i s z  iść dalej... Zatrzymałem się przy lampie, bo ktoś nadszedł. Wyciągnąłem nóż. Po chwili jakiś zirytowany głos odezwał się:

-Spokojnie, dzieciaku. W Akademii nie ma wampirów.

-Aha. Mógłbyś się pokazać?- Spytałem najgroźniejszym głosem, na jaki było mnie stać.

Z ciemności wyłonił się barczysty mężczyzna, wysokości około dwóch metrów. Ubrany był w brudnawą kurtkę, wojskowe spodnie i buty myśliwskie. Jego twarz cała była poharatana bliznami. Miał piwne oczy, które patrzyły na mnie z ironią. Nie schowałem noża, zapomniałem. Odezwał się:

-Przystopuj, nie gryzę. Ale wampiry wręcz przeciwnie. Dobrze, że zachowałeś czujność.

-Hmm, to świetnie, ale gdzie mam pójść, by tu się zapisać? Czy coś.-Spytałem.

-Nie musisz. Już jesteś uczniem.- Odpowiedział. Uśmiechnął się.

-Yyy.. Niestety nie bardzo rozumiem.- No cóż. Najwyraźniej nigdzie nie musiałem się tu zapisywać. Byłem uczniem. To zaczyna podpadać pod wariatkowo.

-Więc Ci wyjaśnię. Akademia Łowców jest zaczarowana. Kiedy ktoś wchodzi, magia wyczytuje jego zamiary, myśli  i tym podobne. Tak więc, jesteś pełnoprawnym uczniem.

Dobra. To JEST wariatkowo. Przecież magia nie istnieje! Wszyscy tak mówili. A ten gość mi wyskakuje z tym, że Akademia jest zaczarowana?!
-No cóż. Ale czy mam tu jakiś pokój, czy macie zwyczaj posyłać uczniów na dwór?-No kurde... Nigdy nie byłem mistrzem sarkazmu, ale to jest po prostu kicz.
-Zaprowadzę cię.
Ruszyliśmy. Echo naszych kroków rozbrzmiewało w ciemnych i chłodnych korytarzach. Rozmyślałem o życiu i śmierci. Byłem ciekaw, czy to miejsce wie o czym myślę. Myślenie o myśleniu Akademii było dziwne. W końcu mężczyzna zatrzymał się. Prawie na niego wpadłem. Otworzyłem drzwi i... zamarłem. Cały pokój był w (o, zgrozo!) różowych barwach. Tylko pościel miała soczyście zieloną narzutę. Wszystkie meble były stare i odrapane. Goryl pięknej dziewczyny zapewniał, że to wspaniałe miejsce. Kłamliwy gnojek. Jednak pewna rzecz nie dawała mi spokoju. Spytałem faceta:
-Przepraszam, ale kim pan jest?
-Dyrektor Narrow, do usług.- ukłonił się.
-Wow, dyrektor mnie oprowadził- uśmiechnąłem się pod nosem-To chyba dobranoc.

-Dobranoc.-wyszedł.

Położyłem się na łóżku i pomyślałem, że jestem debilem. Próbowałem zaatakować dyrektora. Nie ma to jak rozpoczęcie nauki w moim stylu.

środa, 20 czerwca 2012

Rozdział 2

   Nikt nie przychodził, a ja czułem narastającą ulgę. Nagle z lasu wyłonił się wampir. Był zdezorientowany, zauważyłem. Jego oczy skakały z miejsca na miejsce, gdy nagle mnie zauważył. Rzucił się na mnie. Zobaczyłem że po jego lśniąco brązowych włosach skapuje czarna krew. W ostatnim momencie wbiłem mu nóż w serce. Krew trysnęła niczym cola, do której wrzucono mentosa. Runął na ziemię. Uciekłem z miejsca walki.
                             *                              *                                 *
   Nogi same odechciały posłuszeństwa. Położyłem się na ziemi i z torby wyciągnąłem butelkę z wodą. Napiłem się i w miarę odpocząłem, więc ruszyłem dalej i teraz już szedłem. Po paru minutach marszu usłyszałem chrzęst łamanej gałęzi. Wycelowałem w miejsce, z którego doszedł odgłos, gdy nagle wysoki, damski głos odezwał się:
-Nie jestem wampirem. Moi kompani też.
-Może się pokażecie?-nadal nie chowałem pistoletu, tak na wszelki wypadek.
Z krzaków wyłoniła się czarnowłosa piękność, mająca po bokach dwóch goryli. Odezwałem się pierwszy:
-Czemu mnie śledziliście?
-Goniliśmy wampira, takiego szatyna- dziewczyna ściągnęła brwi- Idąc jego śladem, trafiliśmy na rozległą łąkę, ale okazało się, że wampir jest martwy. Miałeś na sobie zapach innego wampira, dlatego wyczuwając jego woń, uznałam, że jesteś inną z pijawek i zabiłeś tamtego. Poszliśmy więc zapachem, który nas zaciągnął do ciebie.
-Nie jestem wampirem, jak widać.
-W sumie jesteś dobrym łowcą-rzekł jeden z goryli- chciałbyś dołączyć do naszej Akademii Łowców? Nauczyłbyś się więcej- widocznie był zadowolony ze swojej mowy.
-Nie wiem, muszę pomyśleć...-odparłem na propozycję.
-Masz jeszcze czas. Akademia jest zawsze otwarta dla takich talentów, jak ty- drugi barczysty goryl pewnie uznał, że warto mi pochlebić.
-Być może-odpowiedziałem
-Do zobaczenia- odparła czarnowłosa dziewczyna.
 Odwrócili się i zniknęli w ciemnym lesie. Jeszcze chwile wpatrywałem się w miejsce ich odejścia, po czym odwróciłem się na pięcie i wróciłem do domu.

   Nie wiem, ile się nad tym zastanawiałem, ale mam nadzieję, że podjąłem słuszną decyzję. Muszę się więcej nauczyć. Chcę więcej wiedzieć. Jutro, z samego rana idę do tej akademii. Dla ojca.