Po tym incydencie zdenerwowany poszedłem od razu do gabinetu dyrektora Narrow'a szybko chowając broń. Kiedy go obudziłem, zaspany pośpieszył za mną do piwnicy. Narrow po wysłuchaniu moich oskarżeń zawołał ochronę i tym sposobem cała szkoła stanęła na nogi. Wszyscy z lękiem podchodzili do sali, gdzie przebywały zwłoki nieśmiertelnej dziewczyny, lecz gdy ochrona zauważyła to całe zbiorowisko nakazała automatycznie wrócić wszystkim do sal, dopóki sprawa się nie wyjaśni. Zauważyłem także Agnes, jednak jej twarz nie wyrażała lęku, lecz wręcz... obojętność. Spojrzałem podejrzliwie na nią, czy może ona ma coś z tym wspólnego, ale te refleksje przerwał mi dyrektor. Zaprosił mnie do gabinetu, abym złożył zeznania i czy ktoś jeszcze był świadkiem tego zdarzenia. Wyznałem, że była mała Violett. Głupio postąpiłem wplątując ją w tę sprawę, ale cóż miałem zrobić? Przerażona spojrzała na dyrektora, ale ten zalał ją swoją serdecznością, i z jej twarzy wynikało, iż się już nie bała. Opuściłem dobrowolnie salkę i wyszedłem na dwór. Zauważyłem, że z całego tego zamieszania straż zniknęła, a za murem zauważyłem grupkę gości, których nie do końca kojarzyłem, lecz wypatrzyłem Agnes. Ta zerknęła na mnie i jednoznacznym gestem poprosiła, abym podszedł. Zapomniałem o jej wcześniejszym zachowaniu i poszedłem potulnie jak baranek. Przywitałem się z grupką nieznajomych. Agnes cicho mi wyjaśniła, że w końcu pójdziemy poza mury szkoły. Przytaknąłem i moja kompanka dała znak, że mogą już iść. Jednak w głębi duszy czułem, że to będzie błąd mojego życia.
***
Przemieszczaliśmy się bardzo szybko. Mimo mojego doskonałego wysportowania, ledwo mogłem za nimi nadążyć. Droga była bardzo długa, i chociaż się nie zmęczyłem, to modliłem się, aby było blisko. Na szczęście moje modły przyniosły rezultat. Kilkaset metrów później dostrzegłem park. Było to bardzo obskurne miejsce, wszędzie walały się gazety i inne śmieci. Nagle wokół zrobiło się niezauważalnie cicho. Za cicho. Zdenerwowany spojrzałem się za Agnes, że by się spytać co się do cholery to dzieje, jednak rozpłynęła się. Zostali tylko jej koledzy. I dopiero teraz zobaczyłem ich prawdziwą naturę. Oczy im błyskały, zęby były maksymalnie wysunięte, patrzyli dzikim wzrokiem, jak zabić namierzoną zwierzynę. Mnie. Teraz rozumiem. Zasadzka. Pułapka. Wszystko jedno wielkie kłamstwo. Zareagowałem szybko. Dobyłem broni z kabury, trafił mi się pistolet maszynowy z trzema pociskami w jednym strzale. Postanowiłem nie zmieniać, nie miałem czasu. Szybko załadowałem magazynek i strzeliłem w najbliższego wampira. Prosto w głowę, trzy pociski zrobiły mu dziurę na wylot. Chciałem się za czymś schować, lecz było tak ciemnio, że ledwo co widziałem. Jednak ta chwila nieuwagi działała na moją niekorzyść. Ktoś chwycił mnie od tyłu w niedźwiedzim uścisku, jednak dałem mu z bańki. Zachwiany puścił mnie, a ja strzeliłem mu w serce. Nieskutecznie. Miał kamizelkę kuloodporną. Jednak i ja byłem na to przygotowany. Wyjąłem błyskawicznie bardzo skuteczny składany karabin maszynowy, cały czas pozostając w ruchu. Wiedziałem, że z tą bronią będę czuł się bezpieczniej. Na szczęście mogłem szybko manewrować poręcznymi magazynkami. Załadowałem specjalną amunicję przeznaczoną na tego typu wrogów. Obróciłem się na pięcie i zacząłem ich ostrzeliwać. Broń miała niezły odrzut, więc musiałem zmobilizować wszystkie siły, żeby mierzyć dokładnie w ich serca. Ammo się przydało, zaskoczeni krwiopijcy niespodziewający się mojego tak dobrego przygotowania, padali jak muchy. Kilkadziesiąt sekund później skończyło mi się amunicja, ale z całej chmary wampirów, pozostała tylko garstka niedobitków. Westchnąłem z ulgą. Zmęczony trzymaniem broni, rzuciłem ją w trawę. Wyjąłem nóż i uznałem, że trzeba skrócić ich męczarnie. Kiedy chciałem się do tego zabrać usłyszałem dziwaczny śmiech. Przeszły mnie ciarki, bo wiedziałem, że stanie się coś niedobrego. Obróciłem się powoli chcąc dobyć maszynówki, lecz z przerażeniem stwierdziłem, że jej nie mam. Została tam gdzie ją zostawiłem. Tam gdzie obecnie stał wampir.